wtorek, 14 maja 2013

4. nie w takiej sytuacji + przykre wyjaśnienia


 Usiadłam na łóżku. Schwyciłam się z głowę. Ciągnęłam za włosy. Mrużyłam oczy. Zaciskałam zęby. Byłam wściekła, zła, smutna, zrozpaczona. Miałam dość dręczących mnie koszmarów. Miałam dość tego wszystkiego co mnie otaczało. Miałam dość samej siebie, tego kim jestem. Trudno mi było żyć w świadomości bycia prostytutką. Bo przecież nią byłam. Nikłą, nic nie wartą, prostą. Cel uświęca środki? Więc czy prostytucja, którą dążę do spełnienia celu jest usprawiedliwiona? Jestem niewinna?
Wstałam. Podeszłam do lustra. Odgarnęłam niesfornie opadające na czoło kosmyki. Nałożyłam widoczną ilość makijażu. Podkład, puder, szminka, róż, tusz do rzęs, eyeliner. Przejrzałam się w lustrze. Co widziałam? Nic, po prostu nic. Bo przecież problematyczną nastolatkę można nazwać tylko nicością. Złożyłam błękitną koszulę. Powoli zapinałam guziki. Nie śpieszyło mi się nigdzie. Narzuciłam na siebie luźny sweter. Po raz kolejny chciałam zlustrować samą siebie i oddać się pod ostrze samokrytyki. Rozproszył mnie w tym fakt, że oprócz siebie zauważyłam również szatyna. Stał oparty o ramę drzwi. Nonszalancko się we mnie wpatrywał. Bezczelnie. Irytująco. Bo był bezczelny. Bezczelny i irytujący.
-Szukasz tu czegoś? –zapytałam oschle, nie odwracając się. Ignorancko zaczęłam zaplatać moje ognisto-czerwone włosy, bawiąc się nimi okazjonalnie.
-Ciebie. –uciął szybko i zaczął się zbliżać w moim kierunku. W końcu dotarł. Stał blisko. Tak bardzo blisko. Czułam jego miętowy oddech na szyi. Ciepły. Okalał i gładził moją skórę. Wywoływał pojedyncze dreszcze. Czułam się osaczona. Nie wiedziałam co zrobić. Po prostu nie wiedziałam. Tak, ja Samantha Parker nie byłam w stanie zareagować. –Nie rozumiem jak tak piękna dziewczyna może się marnować przy kimś taki jak Harry. –wręcz wymruczał do mojego ucha. Poczułam jego dotyk na biodrze. Chciał mnie objąć. Uwieźć. Nie. Nie dam się. W jednej chwili cała moja pewność siebie wróciła. Odwróciłam się natychmiast, blokując dostęp do mnie ręką, którą odepchnęłam jego klatkę piersiową od swojej.
-Nie działasz na mnie. –syknęłam –Skoro to wiesz, to możesz się już odsunąć. –warknęłam zła.
-Prędzej czy później będziesz. Wiem czego potrzebujesz, a on ci nie może tego dać. –uśmiechnął się złośliwie. O czym on mówi. –Pieniądze, przyszłość. –rzekł, pstrykając palcami, udając olśnionego.
-Mylisz się. –wyminęłam go zgrabnym łukiem. Naprawdę był w błędzie? A jeśli nie? Przecież to nic złego. Każdy pragnie własnego dobra. Pragnie urodzaju. Stabilności.
,Jeśli nie masz co powiedzieć to nie otwieraj gęby, kłapiesz głupim ryjem jakbyś sam był kurwa święty’ –przeszedł mi przez myśl  fragment piosenki jednego z moich ulubionych raperów. Idealnie pasował do Louisa i jego zachowania. Nie lubiłam go. Naprawdę. Dobrze, że wyjeżdża. Już jutro. Już jutro wieczorem. I nigdy nie wróci. Oby.
Czułam na sobie wzrok wszystkich. Patrzyli się na mnie, a ja łaknęłam ich uwagi. Lubiłam być w centrum uwagi. Choć raczej lubiłam być obiektem zazdrości. Nie, nie wyglądu – to byłoby zbyt próżne. Nie jestem Victorią. Zazdrościli mi pewności siebie. Odpowiedzialności. Głowy na karku. Już z daleka ujrzałam wspomnianą ówcześnie osobę. Blondynka ubrana w dżinsowe rurki, biały tshirt i skórzaną kamizelkę. Umiała się ubrać, to fakt. Ale w kwestii jej inteligencji spierałabym się.
-Tam masz kolegów Li, zaprzyjaźnij się z nimi. –rzekłam kpiąco, chcąc uwolnić się od balastu. Raczej balastów. –O tobie Louisie nie wspomnę i tak nikt nie chce z tobą rozmawiać. –dodałam zgodnie z własną oceną i pozostawiłam ich w tyle.
Nim się obejrzałam obskoczył mnie już wianuszek znajomych. Backet i Malik. Ona jak zwykle niepoprawnie śliczna, on spokojny. Chillował. Narkotyki jeszcze nie zaczęły działać. Zaczną, już niedługo. Wskazywał na to to wpół spalony blant. Nie chciałam wiedzieć co tym razem skręcił. Nie interesowało mnie to. Choć pewnym było, że jego pomysłowość nie zna granic.
-Jesteś zła? –zapytał czarnowłosy.
-Skąd. Nie obchodzi mnie Liv i jej wybryki. –rzekłam ‘pewna’ własnych racji. –Myślę, że Horan ma co do tego odmienne zdanie. –stwierdziłam widząc, że w naszą stronę kieruje się blondyn.
-Ty gnoju! -krzyknął z daleka. Nie czekając na nic podbiegł do Zayna i z dużym zamachem wycelował prosto w jego twarz. Drugi nie zdążył nawet zareagować. Nie miał szans. Nie na haju. Nie pod wpływem tych świństw. Już się kiwał na boki. Już się zataczał. W końcu upadł. Niall nie szczędził sobie efektownego zakończenia. Opluł go i zwrócił się w moim kierunku. Beznamiętnie stałam i oczekiwałam dalszych wydarzeń. –A Liv powiedz, że między nami koniec. –wrzasnął i z niezwykłą łatwością odszedł.
Nie dziwiłam się jego reakcji. Bardzo kochał tą dziewczynę. Nie mógł zrozumieć tego, dlaczego zrobiła to co zrobiła. Dlaczego uległa wpływom własnego kolegi. Tym samym przekreśliła całą ich wspólną relację z blondynem. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Wściekłość wytatuowana na twarzy i rozczarowanie wymieszane z bólem w jego błękitnych oczach. Żal mi go było. Naprawdę. Jej też. To tak jakbym nagle ja i Harry przestali  być razem. Rozłączyłyby się od niepamiętnych czasów zespojone rzeczy, rozerwana zostałaby jedność. Westchnęłam. Vic starała się pomóc wstać Zaynowi, a ja w dalszym ciągu rozglądałam się na boki. Staliśmy przy parapetach. Po drugiej stronie miejskiej zatoczki miejsca zajmowali fioletowi i zieloni. Wymieniali się wrogimi spojrzeniami. Jedni siedzieli na krawężnikach, inni na śmietnikach, a jeszcze inny stali w dużych grupkach. Po prawej stronie swoje talenty pokazywały osiedlowe dzieciaki. Tańczyli, rapowali. Dalej na lewo w najciemniejszej uliczce Midlecity przesiadywali narkomanie wraz z osiedlowymi dilerami. Patologia, jedna wielka patologia.
Z zamyślenia wyrwała mnie Verner, która w całej pełni swojej żałości stanęła przede mną. Głowę spuszczoną miała w dół. Wstydziła się. Mój kamienny jak zwykle wyraz twarzy nie pomagał jej. Wciąż stała, stała i milczała.
-Że nie boisz się po tym wszystkim wyjść z domu. –w mgnieniu oka stwierdziła Vic, która znikąd wzięła się obok nas. –Niall powiedział, że między wami koniec. –wypaplała. –No, ale się nie dziwię. Po tym wszystkim. Nie dziwię się, nikt nie chciałby być z tobą po tym co wczoraj wywinęłaś. –zakończyła, swój potok słów i głęboko westchnęła.
Dopiero po momencie wróciła do mnie świadomość. Co za idiotka. Idiotka. Idiotka. Idiotka. Przerzuciłam zaszokowany wzrok na Olivię, która z równym zaskoczeniem wpatrywała się w blondynkę. Już  po momencie w jej oczach pojawiły się łzy. Zmrużyła powieki. Nie chciała ich pokazać. Nie chciała robić kolejnego przedstawienia. Nie chciała zwracać na siebie uwagi. Po raz kolejny z resztą w ostatnim czasie. Zacisnęła usta w wąską linijkę i znów spuściła głowę. Odeszła. Bez słowa. Z niemałym cieniem skruchy, smutku. Żalu? Żalu do samej siebie? Żalu do samej siebie.
-Odbiło ci? –wrzasnęłam na Vic, momentalnie się odwracając w jej stronę. Ta się wzdrygnęła. –Bardziej delikatnie się nie dało?! –awanturowałam się, a oczy dziewczyny z każdym kolejnym zdaniem robiły się coraz większe. –I od kiedy to jesteś moją sekretarką?! –zdenerwowałam się, naprawdę. Mnie trudno było wyprowadzić z równowagi. Ale nie w kwestii Liv. Nie w kwestii mojej podopiecznej. –Co się z tobą ostatnio dzieje Vic? –spytałam nico ciszej.
-Ze mną?! –krzyknęła.
-Nie unoś na mnie głosu. –ostrzegłam. Nie mogła. Nikt nie mógł. Nie powinna sobie pozwalać. I ja też jej nie będę. Musi znać swoje miejsce. Nie jest równe z moim. Niech nie próbuje się sprzeciwiać. Gorzko tego pożałuje. Ze mną się nie zadziera.
-Ze mną? –powtórzyła całkiem cicho. –To ty ostatnio chodzisz rozkojarzona, niczego sama nie załatwiasz, a ludzie szepczą, że coś jest nie tak. Dobrze wiesz, że jeśli to prawda to ja jestem właśnie osobą, której powinnaś się zwierzyć. –rzekła pewna siebie.
-Ty? –zadrwiłam –Jesteś akurat osobą, która powinna o mnie wiedzieć najmniej. –dodałam kpiąco. –Jeśli nie wiesz gdzie twoje miejsce w tej chorej hierarchii, to się nie wychylaj. –ostrzegłam.
-Harry. –szepnęła i zwróciła wzrok gdzieś za mnie.
Nie musiałam długo czekać, aby poczuć subtelny pocałunek złożony na moim karku. Nasze powitanie. Nasza tradycja. Nasza systematyczność. Niby codzienna, a jednak za każdym razem inna. Odmienna. Odwróciłam się napięcie i przytuliłam do chłopaka.
-Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam. –powiedziałam tak cicho, abyśmy tylko my mogli to usłyszeć.
-Widzieliśmy się wczoraj. –zaśmiał się delikatnie, przejeżdżając kciukiem po moich ustach. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo chciałam się wtedy uśmiechnąć. Wykrzywić te cholerne usta. Pokazać perliste zęby. A tu nic. Za chuja nic. Nie umiem. Nie potrafię.
-Wiem, ale… Liv, Niall,Vic i jeszcze Lou… -jęknęłam, patrząc w jego oczy. Ich zieleń magnetyzowała, niesamowicie przyciągając. Czytałam z nich jak z otwartej księgi. Troska. Miłość. Słodycz. Radość. Wszystkie emocje, które ja tak bardzo w sobie kryłam. On je pokazywał. Tak po prostu. A chciałam. Chciałam i to bardzo, aby nauczył mnie kochać. Nauczył mnie tych wszystkich wspaniałych uczuć. Tych, którymi inni tak się fascynują.
-Nie podoba mi się to, że się z nim spotykasz. Widzę jak stara się ciebie uwieźć. –rzekł oschle. Zazdrość. Kolejna rzecz wymalowana na jego twarzy.
-Nie masz się czego obawiać. –szepnęłam, całując jego policzek.
Stado motyli rozproszyło się po moim brzuchu. Radość ogarnęła moje ciało i umysł. Ta chwila bliskości z osobą, na której ci zależy. To jak odpakowywanie prezentów świątecznych. Zawsze szukasz ich wcześniej, ukrytych gdzieś w domu. Niby później wiesz co dostaniesz, a i tak cieszysz się jak głupi w chwili ich rozpakowywania w wigilijny wieczór. I tak było z nami. Znaliśmy się. Wiedzieliśmy czego po sobie spodziewać. I tak za każdym razem cieszyliśmy się każdym gestem równie co za pierwszym razem.
*
Usiadłam na twardym materacu. Twarz schowałam w dłonie, zakrywając przy tym moje podpuchnięte powieki ognisto czerwonymi włosami. Miałam wrażenie, że pulsujący ból w skroniach i nieprzyjemna wydzielina, która zapychała moje zatoki i gardło nigdy nie znikną. Wypalały mnie od środka. Wprowadzały w stan agresji. Rozdrażnienia. Nienawidziłam być chora. Nie umiałam wtedy myśleć. Stawałam się bezbronna. Bezmyślna. Niezdarnie wstałam. Wyminęłam szatyna, który już od dawna szperał w moim pokoju. W normalnej sytuacji nie pozwoliłabym na to. To nie była normalna sytuacja.
-Ładny stanik. –powiedział z irytującym uśmiechem. Odwróciłam się gwałtownie. Moją twarz przyozdobił grymas. Ukłucie. Naprawdę nienawidziłam być chora.
-Oddaj to. –syknęłam wściekła i sięgnęłam po część bielizny. Chłopak prychnął pod nosem.
-Jeśli go chcesz, to musisz sama sobie go zabrać. –zażartował, chowając go do tyłu. To nie był żart. To nie było zabawne. Nie rozśmieszyło mnie to. Sięgnęłam zgrabną dłonią za jego plecy. Przycisnął mnie do siebie. Wrednie wykrzywiał kąty ust do góry. Nie pasowało mi to. Nie akceptowałam tego.
-Poczekaj tylko aż Harry przyjdzie. –warknęłam, opadając bezsilnie na łóżko. Louis ponowił mój ruch.
-Myślałem, że jesteś silną dziewczyną i nie musisz się chować za swoim chłopakiem. –zakpił, przejeżdżając palcem po moim podbródku. Szarpnęłam go za niego. Strąciłam. Oddzieliłam przestrzeń między nami.
-Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, pożałujesz. –spojrzałam w jego niebieskie źrenice, które były nadzwyczaj zwężone. Jak u kota. On też taki był. Chodził własnymi ścieżkami. Sprytny. Złośliwy. –A teraz wynoś się stąd, póki jeszcze mam cierpliwość. –szatyn słuchając mojego polecenia minął się w progu z Liv, która właśnie wchodziła do mojej sypialni.
-Olivia? –spytałam zaskoczona wizytą brunetki. Nie spodziewałam się jej. Nie tu. Nie teraz. Nie kiedy jestem słaba. Kiedy źle się czuję. Zawsze widziała mnie idealną. Perfekcyjną. Tak bardzo różniłam się od swej codziennej postury. Nie do poznania.
-A kto inny? –zaśmiała się lekko. Jakby się bała. Choć mniej niż zwykle. Z dużą ostrożnością usiadła na krańcu łóżka. Spojrzała niepewnie. Jej niebieskie tęczówki przesiąknięte były strachem. Nadzieją. Odmiennością. Jak zwykle. –Kto miałby cię odwiedzić jak nie twoja dłużniczka. –dodała nerwowo, spuszczając wzrok. –Słuchaj, ja…
-Nie przepraszaj. –przerwałam momentalnie. Wiedziałam do czego zmierza –Nie dziękuj. –dodałam pewnie. Musiałam udawać. Udawać, że jestem jak zawsze.
-Wręcz przeciwnie, ja nie wiem co bym zrobiła gdybyś się nie zjawiła. Naprawdę… Naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło. Bo Zayn… Ja chciałam zobaczyć… Cała impreza… Tak bardzo się bałam… Jeszcze Vic…  A potem już ty i Niall… ja… ja nie wiem co powiedzieć. –jąkała się. Nie wzbudziła u mnie litości. Wyrzutów sumienia. Współczucia.
-Po pierwsze to nic nie rozumiem. –rzekłam twardo. –Po drugie to nie wiem po chuja to brałaś i nie chcę wiedzieć. –dodałam jeszcze bardziej surowym –Uwierz na słowo, że następnym razem nie znajdzie się osoba, która uratuje ci dupę. –Ja ci uratuję – pomyślałam. –Skończ w końcu udawać kogoś kim nie jesteś, bo to się źle dla ciebie skończy. –w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Zraniłam ją. Podkreśliłam to. Zganiłam. Powinnam? Powinnam.
-Zapomniałem ci oddać stanika. –do sypialni wparował szatyn, machając moją bielizną na wszystkie strony.
-Ja może już pójdę. –odezwała się zakłopotana dziewczyna. Nie miałam sił i ochoty na tłumaczenie jej całej sytuacji. Chorej sytuacji. Dlatego tylko skinęłam głową.
-Oddaj to kurwa. –warknęłam w jego stronę, gwałtownie do niego podchodząc.
-Zmuś mnie. –oblizał swoje wargi i stanął pod ścianą, chowając pożądaną przeze mnie rzecz za plecy.
-Jak chcesz. –podeszłam w jego kierunku i starałam się wyszarpnąć własny stanik.
Widziałam jego uśmiech. Podły. Triumfalny. Irytujący. Wredny. Miał satysfakcję. Czystą satysfakcję. Niespodziewanie przywarł mnie do ściany. Wrzasnęłam zaskoczona. Ten tylko wygiął usta w szerszym uśmiechu.
-Ty palancie! –dotarł mnie tylko krzyk. Znajomy krzyk. Spojrzałam w stronę jego dźwięku.
Nie teraz Harry, nie w tym momencie. Nie kiedy jestem w takiej sytuacji. Takiej dwuznacznej sytuacji.


#cześć D:
wydaje mi się, że rozdział jest w porządku.

nie mam nawet co prosić o wybaczenie, bo nie dodawałam tu nic przez plus minus miesiąc [*] zostaje mi tylko bardzo Was przeprosić. cieszę się, że już jestem, bo bardzo za Wami tęskniłam. dlaczego mnie nie było? ostatni miesiąc był jednym z najgorszych dla mnie i mówię to otwarcie. musiałam się zmierzyć ze  sprawami z przeszłości i rozwiązać własne problemy, które dopiero co się na mnie zwaliły. skupiłam się tylko na sobie i dlatego nie miałam czasu na takie rzeczy jak czytanie, a co dopiero pisanie czy komentowanie. prawdę mówiąc totalnie nie wiem co się dzieje w waszych opowiadaniach, ale postaram się od dziś czytać i komentować na bieżąco.

w każdym razie… ten rozdział jest dla mnie bardzo ważny, bo długo go pisałam, dlatego ze wstydem proszę o opinię – chociaż najkrótszą [*]

MAM JESZCZE JEDNO PYTANKO, proszę o szczerą opinię: czy nogi są chude czy grube czy jdcbusbus? 
~sam c:

zainteresowani: