Wstałam. Podeszłam do lustra.
Odgarnęłam niesfornie opadające na czoło kosmyki. Nałożyłam widoczną ilość
makijażu. Podkład, puder, szminka, róż, tusz do rzęs, eyeliner. Przejrzałam się
w lustrze. Co widziałam? Nic, po prostu nic. Bo przecież problematyczną
nastolatkę można nazwać tylko nicością. Złożyłam błękitną koszulę. Powoli
zapinałam guziki. Nie śpieszyło mi się nigdzie. Narzuciłam na siebie luźny
sweter. Po raz kolejny chciałam zlustrować samą siebie i oddać się pod ostrze
samokrytyki. Rozproszył mnie w tym fakt, że oprócz siebie zauważyłam również
szatyna. Stał oparty o ramę drzwi. Nonszalancko się we mnie wpatrywał. Bezczelnie.
Irytująco. Bo był bezczelny. Bezczelny i irytujący.
-Szukasz tu czegoś? –zapytałam oschle,
nie odwracając się. Ignorancko zaczęłam zaplatać moje ognisto-czerwone włosy,
bawiąc się nimi okazjonalnie.
-Ciebie. –uciął szybko i zaczął
się zbliżać w moim kierunku. W końcu dotarł. Stał blisko. Tak bardzo blisko.
Czułam jego miętowy oddech na szyi. Ciepły. Okalał i gładził moją skórę.
Wywoływał pojedyncze dreszcze. Czułam się osaczona. Nie wiedziałam co zrobić.
Po prostu nie wiedziałam. Tak, ja Samantha Parker nie byłam w stanie
zareagować. –Nie rozumiem jak tak piękna dziewczyna może się marnować przy kimś
taki jak Harry. –wręcz wymruczał do mojego ucha. Poczułam jego dotyk na
biodrze. Chciał mnie objąć. Uwieźć. Nie. Nie dam się. W jednej chwili cała moja
pewność siebie wróciła. Odwróciłam się natychmiast, blokując dostęp do mnie
ręką, którą odepchnęłam jego klatkę piersiową od swojej.
-Nie działasz na mnie. –syknęłam
–Skoro to wiesz, to możesz się już odsunąć. –warknęłam zła.
-Prędzej czy później będziesz.
Wiem czego potrzebujesz, a on ci nie może tego dać. –uśmiechnął się złośliwie. O czym on mówi. –Pieniądze, przyszłość. –rzekł,
pstrykając palcami, udając olśnionego.
-Mylisz się. –wyminęłam go
zgrabnym łukiem. Naprawdę był w błędzie? A jeśli nie? Przecież to nic złego.
Każdy pragnie własnego dobra. Pragnie urodzaju. Stabilności.
,Jeśli
nie masz co powiedzieć to nie otwieraj gęby, kłapiesz głupim ryjem jakbyś sam
był kurwa święty’ –przeszedł mi przez myśl fragment piosenki jednego z moich ulubionych
raperów. Idealnie pasował do Louisa i jego zachowania. Nie lubiłam go. Naprawdę.
Dobrze, że wyjeżdża. Już jutro. Już jutro wieczorem. I nigdy nie wróci. Oby.
Czułam na sobie wzrok wszystkich.
Patrzyli się na mnie, a ja łaknęłam ich uwagi. Lubiłam być w centrum uwagi.
Choć raczej lubiłam być obiektem zazdrości. Nie, nie wyglądu – to byłoby zbyt
próżne. Nie jestem Victorią. Zazdrościli mi pewności siebie. Odpowiedzialności.
Głowy na karku. Już z daleka ujrzałam wspomnianą ówcześnie osobę. Blondynka
ubrana w dżinsowe rurki, biały tshirt i skórzaną kamizelkę. Umiała się ubrać,
to fakt. Ale w kwestii jej inteligencji spierałabym się.
-Tam masz kolegów Li,
zaprzyjaźnij się z nimi. –rzekłam kpiąco, chcąc uwolnić się od balastu. Raczej
balastów. –O tobie Louisie nie wspomnę i tak nikt nie chce z tobą rozmawiać. –dodałam
zgodnie z własną oceną i pozostawiłam ich w tyle.
Nim się obejrzałam obskoczył
mnie już wianuszek znajomych. Backet i Malik. Ona jak zwykle niepoprawnie
śliczna, on spokojny. Chillował. Narkotyki jeszcze nie zaczęły działać. Zaczną,
już niedługo. Wskazywał na to to wpół spalony blant. Nie chciałam wiedzieć co
tym razem skręcił. Nie interesowało mnie to. Choć pewnym było, że jego
pomysłowość nie zna granic.
-Jesteś zła? –zapytał czarnowłosy.
-Skąd. Nie obchodzi mnie Liv i
jej wybryki. –rzekłam ‘pewna’ własnych racji. –Myślę, że Horan ma co do tego
odmienne zdanie. –stwierdziłam widząc, że w naszą stronę kieruje się blondyn.
-Ty gnoju! -krzyknął z daleka. Nie
czekając na nic podbiegł do Zayna i z dużym zamachem wycelował prosto w jego
twarz. Drugi nie zdążył nawet zareagować. Nie miał szans. Nie na haju. Nie pod
wpływem tych świństw. Już się kiwał na boki. Już się zataczał. W końcu upadł.
Niall nie szczędził sobie efektownego zakończenia. Opluł go i zwrócił się w
moim kierunku. Beznamiętnie stałam i oczekiwałam dalszych wydarzeń. –A Liv
powiedz, że między nami koniec. –wrzasnął i z niezwykłą łatwością odszedł.
Nie dziwiłam się jego reakcji.
Bardzo kochał tą dziewczynę. Nie mógł zrozumieć tego, dlaczego zrobiła to co
zrobiła. Dlaczego uległa wpływom własnego kolegi. Tym samym przekreśliła całą
ich wspólną relację z blondynem. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
Wściekłość wytatuowana na twarzy i rozczarowanie wymieszane z bólem w jego
błękitnych oczach. Żal mi go było. Naprawdę. Jej też. To tak jakbym nagle ja i
Harry przestali być razem. Rozłączyłyby
się od niepamiętnych czasów zespojone rzeczy, rozerwana zostałaby jedność.
Westchnęłam. Vic starała się pomóc wstać Zaynowi, a ja w dalszym ciągu
rozglądałam się na boki. Staliśmy przy parapetach. Po drugiej stronie miejskiej
zatoczki miejsca zajmowali fioletowi i zieloni. Wymieniali się wrogimi
spojrzeniami. Jedni siedzieli na krawężnikach, inni na śmietnikach, a jeszcze
inny stali w dużych grupkach. Po prawej stronie swoje talenty pokazywały
osiedlowe dzieciaki. Tańczyli, rapowali. Dalej na lewo w najciemniejszej uliczce
Midlecity przesiadywali narkomanie wraz z osiedlowymi dilerami. Patologia, jedna wielka patologia.
Z zamyślenia wyrwała mnie
Verner, która w całej pełni swojej żałości stanęła przede mną. Głowę spuszczoną
miała w dół. Wstydziła się. Mój kamienny jak zwykle wyraz twarzy nie pomagał
jej. Wciąż stała, stała i milczała.
-Że nie boisz się po tym wszystkim
wyjść z domu. –w mgnieniu oka stwierdziła Vic, która znikąd wzięła się obok
nas. –Niall powiedział, że między wami koniec. –wypaplała. –No, ale się nie
dziwię. Po tym wszystkim. Nie dziwię się, nikt nie chciałby być z tobą po tym co
wczoraj wywinęłaś. –zakończyła, swój potok słów i głęboko westchnęła.
Dopiero po momencie wróciła do
mnie świadomość. Co za idiotka. Idiotka. Idiotka. Idiotka. Przerzuciłam
zaszokowany wzrok na Olivię, która z równym zaskoczeniem wpatrywała się w
blondynkę. Już po momencie w jej oczach
pojawiły się łzy. Zmrużyła powieki. Nie chciała ich pokazać. Nie chciała robić
kolejnego przedstawienia. Nie chciała zwracać na siebie uwagi. Po raz kolejny z
resztą w ostatnim czasie. Zacisnęła usta w wąską linijkę i znów spuściła głowę.
Odeszła. Bez słowa. Z niemałym cieniem skruchy, smutku. Żalu? Żalu do samej
siebie? Żalu do samej siebie.
-Odbiło ci? –wrzasnęłam na Vic,
momentalnie się odwracając w jej stronę. Ta się wzdrygnęła. –Bardziej delikatnie
się nie dało?! –awanturowałam się, a oczy dziewczyny z każdym kolejnym zdaniem
robiły się coraz większe. –I od kiedy to jesteś moją sekretarką?! –zdenerwowałam
się, naprawdę. Mnie trudno było wyprowadzić z równowagi. Ale nie w kwestii Liv.
Nie w kwestii mojej podopiecznej. –Co się z tobą ostatnio dzieje Vic? –spytałam
nico ciszej.
-Ze mną?! –krzyknęła.
-Nie unoś na mnie głosu. –ostrzegłam.
Nie mogła. Nikt nie mógł. Nie powinna sobie pozwalać. I ja też jej nie będę.
Musi znać swoje miejsce. Nie jest równe z moim. Niech nie próbuje się sprzeciwiać.
Gorzko tego pożałuje. Ze mną się nie zadziera.
-Ze mną? –powtórzyła całkiem cicho.
–To ty ostatnio chodzisz rozkojarzona, niczego sama nie załatwiasz, a ludzie
szepczą, że coś jest nie tak. Dobrze wiesz, że jeśli to prawda to ja jestem
właśnie osobą, której powinnaś się zwierzyć. –rzekła pewna siebie.
-Ty? –zadrwiłam –Jesteś akurat
osobą, która powinna o mnie wiedzieć najmniej. –dodałam kpiąco. –Jeśli nie
wiesz gdzie twoje miejsce w tej chorej hierarchii, to się nie wychylaj. –ostrzegłam.
-Harry. –szepnęła i zwróciła
wzrok gdzieś za mnie.
Nie musiałam długo czekać, aby
poczuć subtelny pocałunek złożony na moim karku. Nasze powitanie. Nasza
tradycja. Nasza systematyczność. Niby codzienna, a jednak za każdym razem inna.
Odmienna. Odwróciłam się napięcie i przytuliłam do chłopaka.
-Nawet nie wiesz jak za tobą
tęskniłam. –powiedziałam tak cicho, abyśmy tylko my mogli to usłyszeć.
-Widzieliśmy się wczoraj. –zaśmiał
się delikatnie, przejeżdżając kciukiem po moich ustach. Nawet nie zdawał sobie
sprawy z tego jak bardzo chciałam się wtedy uśmiechnąć. Wykrzywić te cholerne
usta. Pokazać perliste zęby. A tu nic. Za chuja nic. Nie umiem. Nie potrafię.
-Wiem, ale… Liv, Niall,Vic i
jeszcze Lou… -jęknęłam, patrząc w jego oczy. Ich zieleń magnetyzowała,
niesamowicie przyciągając. Czytałam z nich jak z otwartej księgi. Troska.
Miłość. Słodycz. Radość. Wszystkie emocje, które ja tak bardzo w sobie kryłam.
On je pokazywał. Tak po prostu. A chciałam. Chciałam i to bardzo, aby nauczył
mnie kochać. Nauczył mnie tych wszystkich wspaniałych uczuć. Tych, którymi inni
tak się fascynują.
-Nie podoba mi się to, że się z
nim spotykasz. Widzę jak stara się ciebie uwieźć. –rzekł oschle. Zazdrość.
Kolejna rzecz wymalowana na jego twarzy.
-Nie masz się czego obawiać. –szepnęłam,
całując jego policzek.
Stado motyli rozproszyło się po
moim brzuchu. Radość ogarnęła moje ciało i umysł. Ta chwila bliskości z osobą,
na której ci zależy. To jak odpakowywanie prezentów świątecznych. Zawsze
szukasz ich wcześniej, ukrytych gdzieś w domu. Niby później wiesz co
dostaniesz, a i tak cieszysz się jak głupi w chwili ich rozpakowywania w wigilijny
wieczór. I tak było z nami. Znaliśmy się. Wiedzieliśmy czego po sobie
spodziewać. I tak za każdym razem cieszyliśmy się każdym gestem równie co za
pierwszym razem.
*
Usiadłam na twardym materacu.
Twarz schowałam w dłonie, zakrywając przy tym moje podpuchnięte powieki ognisto
czerwonymi włosami. Miałam wrażenie, że pulsujący ból w skroniach i
nieprzyjemna wydzielina, która zapychała moje zatoki i gardło nigdy nie znikną.
Wypalały mnie od środka. Wprowadzały w stan agresji. Rozdrażnienia. Nienawidziłam
być chora. Nie umiałam wtedy myśleć. Stawałam się bezbronna. Bezmyślna.
Niezdarnie wstałam. Wyminęłam szatyna, który już od dawna szperał w moim
pokoju. W normalnej sytuacji nie pozwoliłabym na to. To nie była normalna
sytuacja.
-Ładny stanik. –powiedział z
irytującym uśmiechem. Odwróciłam się gwałtownie. Moją twarz przyozdobił grymas.
Ukłucie. Naprawdę nienawidziłam być chora.
-Oddaj to. –syknęłam wściekła i
sięgnęłam po część bielizny. Chłopak prychnął pod nosem.
-Jeśli go chcesz, to musisz
sama sobie go zabrać. –zażartował, chowając go do tyłu. To nie był żart. To nie
było zabawne. Nie rozśmieszyło mnie to. Sięgnęłam zgrabną dłonią za jego plecy.
Przycisnął mnie do siebie. Wrednie wykrzywiał kąty ust do góry. Nie pasowało mi
to. Nie akceptowałam tego.
-Poczekaj tylko aż Harry
przyjdzie. –warknęłam, opadając bezsilnie na łóżko. Louis ponowił mój ruch.
-Myślałem, że jesteś silną
dziewczyną i nie musisz się chować za swoim chłopakiem. –zakpił, przejeżdżając
palcem po moim podbródku. Szarpnęłam go za niego. Strąciłam. Oddzieliłam
przestrzeń między nami.
-Jeśli jeszcze raz mnie
dotkniesz, pożałujesz. –spojrzałam w jego niebieskie źrenice, które były
nadzwyczaj zwężone. Jak u kota. On też taki był. Chodził własnymi ścieżkami.
Sprytny. Złośliwy. –A teraz wynoś się stąd, póki jeszcze mam cierpliwość.
–szatyn słuchając mojego polecenia minął się w progu z Liv, która właśnie
wchodziła do mojej sypialni.
-Olivia? –spytałam zaskoczona
wizytą brunetki. Nie spodziewałam się jej. Nie tu. Nie teraz. Nie kiedy jestem
słaba. Kiedy źle się czuję. Zawsze widziała mnie idealną. Perfekcyjną. Tak
bardzo różniłam się od swej codziennej postury. Nie do poznania.
-A kto inny? –zaśmiała się
lekko. Jakby się bała. Choć mniej niż zwykle. Z dużą ostrożnością usiadła na
krańcu łóżka. Spojrzała niepewnie. Jej niebieskie tęczówki przesiąknięte były
strachem. Nadzieją. Odmiennością. Jak zwykle. –Kto miałby cię odwiedzić jak nie
twoja dłużniczka. –dodała nerwowo, spuszczając wzrok. –Słuchaj, ja…
-Nie przepraszaj. –przerwałam
momentalnie. Wiedziałam do czego zmierza –Nie dziękuj. –dodałam pewnie.
Musiałam udawać. Udawać, że jestem jak zawsze.
-Wręcz przeciwnie, ja nie wiem
co bym zrobiła gdybyś się nie zjawiła. Naprawdę… Naprawdę nie chciałam, żeby
tak wyszło. Bo Zayn… Ja chciałam zobaczyć… Cała impreza… Tak bardzo się bałam…
Jeszcze Vic… A
potem już ty i Niall… ja… ja nie wiem co powiedzieć. –jąkała się. Nie wzbudziła
u mnie litości. Wyrzutów sumienia. Współczucia.
-Po pierwsze to nic nie rozumiem. –rzekłam twardo. –Po
drugie to nie wiem po chuja to brałaś i nie chcę wiedzieć. –dodałam jeszcze
bardziej surowym –Uwierz na słowo, że następnym razem nie znajdzie się osoba,
która uratuje ci dupę. –Ja ci uratuję – pomyślałam.
–Skończ w końcu udawać kogoś kim nie jesteś, bo to się źle dla ciebie skończy.
–w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Zraniłam ją. Podkreśliłam to. Zganiłam.
Powinnam? Powinnam.
-Zapomniałem ci oddać stanika. –do sypialni wparował szatyn,
machając moją bielizną na wszystkie strony.
-Ja może już pójdę. –odezwała się zakłopotana dziewczyna.
Nie miałam sił i ochoty na tłumaczenie jej całej sytuacji. Chorej sytuacji.
Dlatego tylko skinęłam głową.
-Oddaj to kurwa. –warknęłam w jego stronę, gwałtownie do
niego podchodząc.
-Zmuś mnie. –oblizał swoje wargi i stanął pod ścianą,
chowając pożądaną przeze mnie rzecz za plecy.
-Jak chcesz. –podeszłam w jego kierunku i starałam się
wyszarpnąć własny stanik.
Widziałam jego uśmiech. Podły. Triumfalny. Irytujący.
Wredny. Miał satysfakcję. Czystą satysfakcję. Niespodziewanie przywarł mnie do
ściany. Wrzasnęłam zaskoczona. Ten tylko wygiął usta w szerszym uśmiechu.
-Ty palancie! –dotarł mnie tylko krzyk. Znajomy krzyk.
Spojrzałam w stronę jego dźwięku.
Nie teraz Harry, nie w tym momencie. Nie kiedy jestem w
takiej sytuacji. Takiej dwuznacznej sytuacji.
#cześć D:
wydaje mi
się, że rozdział jest w porządku.
nie mam
nawet co prosić o wybaczenie, bo nie dodawałam tu nic przez plus minus miesiąc
[*] zostaje mi tylko bardzo Was przeprosić. cieszę się, że już jestem, bo
bardzo za Wami tęskniłam. dlaczego mnie nie było? ostatni miesiąc był jednym z
najgorszych dla mnie i mówię to otwarcie. musiałam się zmierzyć ze sprawami z przeszłości i rozwiązać własne
problemy, które dopiero co się na mnie zwaliły. skupiłam się tylko na sobie i dlatego nie miałam czasu
na takie rzeczy jak czytanie, a co dopiero pisanie czy komentowanie. prawdę mówiąc
totalnie nie wiem co się dzieje w waszych opowiadaniach, ale postaram się od
dziś czytać i komentować na bieżąco.
w
każdym razie… ten rozdział jest dla mnie bardzo ważny, bo długo go pisałam,
dlatego ze wstydem proszę o opinię – chociaż najkrótszą [*]
MAM
JESZCZE JEDNO PYTANKO, proszę o szczerą opinię: czy nogi są chude czy grube czy jdcbusbus?
~sam c: